W tym roku poszłam do liceum i jestem po prostu rozczarowana. Większość osób dobrze wspomina swoje czasy w liceum, ale teraz to ja nie wiem, co mam sądzić. Jeden nauczyciel potrafi zrobić temat przez dziesięć minut lekcji (niepełny temat), bo się spóźnia, albo gada o swoich prywatnych rzeczach.
Drugi pędzi z tematem i gdy nam coś dyktuje, to trzeba pisać szlaczkami, bo inaczej nie zdąży się z napisaniem i nawet nie mówi o sprawdzianie, który będzie. Wycieczek jest od groma, a lekcje nam wypadają, a potem to jest nasza wina, że nie uzupełniliśmy. Potrafią nam zadać dwa działy na sprawdzian, gdy tak naprawdę zadań jest pięć. A jeden dział ma przynajmniej z trzy tematy, gdzie informacji jest tak wiele, ze nie da się ich ogarnąć.
Ledwo coś zrozumiemy temat, a już zaczyna się następny, którego do końca nie zrozumiemy. Mówią nam żebyśmy przychodzili do nich jak czegoś nie wiemy, po czym mówią nam, że mamy sobie to sprawdzić w internecie, bo oni nie mają czasu. Sprawdziany trwają piętnaście minut nawet, gdy jest dziesięć zadań, a kartkówki pięć, gdy dadzą nam pięć punktów. Nie rozumiem, to teraz tak wygląda ta nauka? Ilość nie jakość?
Dla większości nauczycieli zadanka wydają się proste, ale oni uczą tego przedmiotu przez kilka lat i zadają te same zadania co innym. Porównują nas do innych klas na każdym kroku, potrafią się przyczepić o każdą błahostkę, gdy tak naprawdę ważne sprawy są nierozwiązane. To teraz tak wygląda nauka w dwudziestym pierwszym wieku?
Dla mnie to jest przesada, powinni się skupiać na priorytetach, a nie wyżywać na nas za swoje wybory...